Wszyscy musimy od czegoś zacząć. Jak swoje pierwsze pieniądze zarobili lubiani radomianie?
Zgadniecie, kto zbierał butelki i handlował… prezerwatywami? Kto parzył kawę i nie dopuszczał do szefostwa klientów? A kto traktowany był jak światowa aktorka w renomowanych restauracjach i jeszcze na tym zarabiał?
Stare powiedzenie mówi, że pieniądze leżą na ziemi, wystarczy tylko po nie sięgnąć. Niestety, to tylko mit i bajka. Życie jest nieobliczalne i rzadko daje nam „niespodziewane bonusy”. Nic bowiem nie przychodzi łatwo, zwłaszcza kiedy jesteśmy młodzi i mamy swoje potrzeby.
Trudno wyobrazić sobie znanych i lubianych radomian i to, czym zajmowali się, zanim jeszcze o nich usłyszeliśmy. Wszystko zaczyna się jednak od pierwszej pracy, czasem mało efektownej, ale zawsze pierwszej. Bo przecież wszyscy musimy od czegoś zacząć…
Grzesiek Siek
społecznik, redaktor profilu facebookowego Radom.Retrospekcja
Pierwsze pieniądze potrzebne były na prawdziwą futbolówkę. Skąd pieniądze? Ze skupu butelek. Trzeba było przejść po okolicznych sklepach, poprosić kogo trzeba, aby po opróżnieniu oddał smarkaczowi butelkę, pochodzić po pobliskich śmietnikach, przeczesać trawniki czy też pójść po meczu Radomiaka na stadion, gdzie można było „zdobyć” kilka butelek. Zdobyć, bo konkurencja była duża.
W ten sposób w kilkanaście dni zgromadziłem pieniądze, nie pamiętam ile, na upragnioną futbolówkę i ją mogłem ją kupić w sklepie „Spartakus” przy ul. Żeromskiego.
Pierwsze poważniejsze zajęcie przynoszące jakiś zarobek to… zasadnicza służba wojskowa (przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych), w jednostce specjalnej i prowadzenie minisklepiku w tajnym centrum operacyjnym, sklepiku, gdzie w czasie kilkunastogodzinnej służby zaopatrywali się i koledzy, i oficerowie we wszystko, co niezbędne, czyli papierosy, napoje, słodycze, kawę, herbatę, prasę kolorową dla mężczyzn, prezerwatywy. A, że jak wiadomo najciemniej pod latarnią, pomieszczenie było oddalone dosłownie o dwa kroki od centrum dowodzenia, wtedy chyba jednego z ważniejszych pomieszczeń Wojska Polskiego. „To coś” mocniejszego pod ladą też było… (śmiech).
Oprócz korzyści materialnych dużym plusem była dużo większa swoboda w wyjściu z jednostki, celem zaopatrzenia sklepiku oczywiście. A później gdy wolny rynek kusił zyskami, zacząłem od sprzedaży… podpasek higienicznych. Dało się zarobić na kawalerskie życie, na samochód, na dom.
Jolanta Skąpska
właścicielka Salonu Urody Jolanta Skąpska
Jest rok 1986. Jestem po maturze i jedyne czego pragnę, to zostać kosmetyczką. Moi rodzice mają jednak na mnie inny pomysł i nalegają na studia. Dla świętego spokoju zdaję na Skandynawistykę (sama to wymyśliłam) na Uniwersytecie Poznańskim i nie dostaję się. Na pierwszy rok było bowiem tylko 30 miejsc. Uff, co za ulga (śmiech).
Robię sobie rok wolnego i aplikuję na miejsce sekretarki w Narodowym Banku Polskim. Od 2003 roku budynek zajmował Sąd Rejonowy, a od 2018 roku zajmuje Prokuratura Rejonowa Radom – Wschód. To był niesamowity architektonicznie budynek.
Otrzymałam to stanowisko i zaczęła się moja „kariera” w ówczesnej korporacji bankowej. Przyjmowałam pocztę, segregowałam dokumenty, prowadziłam dziennik korespondencji, umawiałam spotkania, parzyłam kawki i herbatki (śmiech).
Czułam się dorosła, miałam swoje odpowiedzialne zadania i swoją własną pensję. Jeśli dobrze pamiętam, to było około 16 tysięcy złotych! Oczywiście przed inflacją, denominacją i innymi ekonomicznymi zawieruchami. Zarabiałam na swoje przyjemności – pierwszą elegancką torebkę i szpilki.
Czego nauczyła mnie ta praca? Uświadomiła mi, jaki ogromny wpływ na funkcjonowanie firmy, przedsiębiorstwa czy urzędu ma pojedynczy pracownik. Wykonując swoją pracę dobrze i odpowiedzialnie, wszystko działa bez zarzutu i ma się poczucie spełnienia. Tak to działa! Praca w banku nauczyła mnie też dyplomacji (śmiech). Wchodziłam na jej wyżyny, aby dyrekcja mogła wypełniać swoje obowiązki, a nie zajmować się sprawami „drobnych” petentów.
Angelique Renard-Chardin
właścicielka E.Leclerc Radom
Do 28. roku życia mieszkałam w Paryżu. Wiele osób pomyśli: super, fajnie, życie jak z bajki… Oczywiście, że tak, ale takie bajkowe życie kosztuje i jeśli nie ma się pieniędzy, to sobie można tylko pochodzić i popatrzeć (śmiech).
Aby normalnie żyć i funkcjonować trzeba jednak pracować. Ja mogłam tylko sobie dorabiać. Moja pierwsza praca, a tak naprawdę pierwsze prace, bo jeśli życie kosztuje i jest się młodym, to jedna nie wystarcza, związana była z marketingiem.
Jako osiemnastoletnia dziewczyna zostałam „tajemniczym klientem” w jednej z agencji, która wysyłała mnie do firm i sklepów w całym Paryżu, abym sprawdzała ich jakość obsługi. Po latach patrzę na to wszystko z przymrużeniem oka – pisałam raporty dotyczące firm, które dzisiaj są konkurencyjne dla mojej firmy (śmiech).
Ale miło jest mieć co wspominać. Kiedy nie miałam pieniędzy, aby pójść do zwykłej restauracji, agencja wysyłała mnie do czterogwiazdkowej, gdzie najlepsi kucharze świata gotowali, przyrządzali i doprawiali potrawy tylko dla mnie. Czasem taka restauracja spodziewała się „tajemniczego klienta” i kiedy domyślili się, że to ja, traktowana byłam jak aktorka światowej sławy (śmiech).
To był też czas, w którym studiowałam. I jak to na uczelni, mieliśmy dużo „okienek” w ciągu dnia. Wymykałam się tylnymi drzwiami, aby biec i popracować. Całej akcji wyjścia, planowania i realizacji, nie powstydziłby się sam James Bond (śmiech).
Czego nauczyła mnie pierwsza praca? Wszystkiego, co jest ważne w obsłudze klienta i jakości pracy. Jest to dziś niezwykle przydatne w radomskim E.Leclercu. Ale… wspomniałam na początku, że wykonywałam kilka prac jednocześnie. Do „tajemniczego klienta” musimy dodać jeszcze modelkę i hostessę. I, jako że znałam kilka języków, zawsze otrzymywałam te „lepsze” zlecenia, a to z kolei pozwalało spotkać wielu fajnych i znany ludzi z telewizji. A to, dla młodej dziewczyny było imponujące. Jednak to, zostawmy już na inne wspomnienia (śmiech).