Hejt. Niczym chleb nasz powszedni…
Hejt był zawsze. Plotka i zawiść towarzyszą ludziom od zarania dziejów. Jeśli agresja i zło są częścią ludzkiej natury, to hejtu nie wymyśliło ani PiS, ani PO. To również nie jest wynalazek mediów społecznościowych.
Ci, którzy śledzą mniej lub bardziej uważnie wypowiedzi polityków, na pewno choć raz zadali sobie pytanie, dlaczego akurat oni używają nienawistnego języka? Co, poza chęcią przebicia się i błysku medialnego (tu media też są winne, bo zamiast piętnować, to przyklaskują, licząc na klikalność) powoduje, że taka mowa nienawiści ma się całkiem dobrze?
Wypowiedzi polityków, których nie ma co tu przytaczać, choć są kontrowersyjne, polaryzujące wyborców, okopujące polityków na ich własnych pozycjach, to i tak nic, w porównaniu z tym, jak bardzo chamskie i przepojone jadem ataki wchodziły nam w krew przez ostatnie… stulecia.
Tusk wcale nie zaczął
Publicysta Michał Gostkiewicz twierdzi, że zdaniem wielu osób, obecny dyskurs zawdzięczamy słowom Donalda Tuska o moherowych beretach. Są też zdania, że zaczęło się trochę wcześniej, od ataku związanego z dziadkiem z Wehrmachtu. Inne punkty zapalne, zdaniem publicystów to spalenie kukły Lecha Wałęsy przez zwolenników prawicy lub ataki na Lecha Kaczyńskiego ze strony środowisk liberalnych (również te ataki, które miały miejsce po jego śmierci).
Ale przemysł polskiej słownej propagandy nienawiści zaczął się o wiele wcześniej.
Słowianie to bydło i psy
Hejt działa. Skuteczny był zwłaszcza w średniowieczu, gdzie hejtowano wszystkich, którzy nie wierzyli we właściwego Boga. W czasach Karola Wielkiego powstał paszkwil o Słowianach, w którym autor obrazowo opisywał, jak to poganie biegają nago po lasach, żyją w stadach jak zwierzęta, do tego rozsiewając wokół niesamowity smród. Po dwustu latach nadal niemieccy kronikarze porównywali Słowian do bydła i psów. Hejt roznosił się jak zakaźna choroba. Niedługo później to Polacy w podobny sposób zaczęli opisywać „innych barbarzyńców”.
Kronikarze zresztą wiedli prym w tworzeniu i podsycaniu nienawiści. Gall Anonim, twórca pierwszej kroniki spisanej na ziemiach polskich, przekonywał, że niewierni nie są godni życia. Skutek: polscy wojowie mordowali Pomorzan, mając w pamięci spisane i podawane dalej „zdrady i podstępy” pogan.
Inny kronikarz, biskup Wincenty Kadłubek, z kolei skupił się na kobietach. Jego zdaniem były to „najdziksze potwory”, bo „łagodność niewieścia jest nad wszelką srogość bardziej zawzięta i nad wszelką zawziętość sroższa”.
Kadłubek podkręcał głównie spiralę nienawiści wobec króla Bolesława Szczodrego, opisując go jako tyrana i szaleńca. Powodem było zgładzenie przez króla świętego Stanisława. Czas i ludzkie języki robiły swoje. Dzieła kronikarskie z XIII wieku do zdrad, romansów i okrucieństwa dorzuciły też zoofilię – król miał „zażywać” swojej klaczy, zamiast obcować z kobietami.
Własny przemysł pogardy zorganizował nawet Jan Długosz. Pluł on na konkretnych polityków, na Ślązaków, a najchętniej – na Litwinów. Uważał, że to lud „lichy” i prymitywny, „między wszystkimi na północy najciemniejszy”.
Barbara to „K**** nabożna”
Radomianie, przynajmniej ci, których fascynuje historia miasta, mogą wiele opowiedzieć o Barbarze Radziwiłłównie i królu Zygmuncie Auguście w kontekście dziejów Radomia.
Ale w przypadku tej pary, mowa nienawiści przeszła na wyższy poziom. A to za sprawą wynalezienia druku, który od razu stał się podstawą komunikacji. Hejt wyszedł tym samy z salonów i trafił pod strzechy.
Potajemne małżeństwo polskiego króla i litewskiej arystokratki pokazały, jak wielka moc przekazu drzemie w słowie drukowanym. W całej Polsce kolportowano tysiące paszkwili, w których ponoć przedstawiano rozwiązłe życie władczyni. Ordynarne ulotki przyczepiano nawet do królewskich karoc. Skala ataków była tak intensywna, że doradcy Zygmunta Augusta zastanawiali się, czy nie zatrudnić osób, które miałyby jedno zadanie, usuwanie szkalujących treści.
Ale poza tekstami rozwieszano także grafiki. Odbijany w prasie drukarskiej obrazek przedstawiał nagą królową ze… sznurem penisów zwisających u szyi. Władczyni nazywana była na nich „k* nabożną” lub „k* wyborną”. Króla też nie oszczędzono, dając mu przydomek „król k****”.
Nie ma równych Piłsudskiemu
Czas II Rzeczpospolitej to rozkwit hejtu na masową skalę. Rozwój prasy drukowanej pozwolił na tanie dotarcie do masowego odbiorcy. Mowa nienawiści stała się podstawową bronią partii politycznych. Prym wiódł jednak sam marszałek Józef Piłsudski.
Dzisiaj z uśmiechem czytamy jego wypowiedzi, ale w czasie, gdy one padały z ust Piłsudskiego, wywoływały z jednej strony strach, a z drugiej aplauz. Każdy wówczas wiedział, że słowa wypowiada polityk, który działa z rozmysłem i swoistym wyrachowaniem. Mowa nienawiści stała się fundamentem jego polityki.
Piłsudski zapytany o swój program, odparł krótko: „Najprostszy z możliwych. Bić k**** i złodziei”. Ataki na „sejm ladacznic” i „zafajdanych” posłów nie mogły przemówić do każdego. Ale podobały się wystarczająco wielu odbiorcom.
Ojczyznę komendant nazywał „wielkim burdelem”, a niepodległy polski Sejm – zbiorowiskiem „ladacznic” lub „małp, załatwiających wszystkie swoje potrzeby publicznie”. O posłach, przynajmniej tych, którzy nie popierali go bez myślenia, mówił: „publiczne szmaty”, „d*”. Były to w jego ocenie „zafajdane istoty”.
Polską demokratyczną konstytucję porównywał do prostytutki. „Ja tego (…) nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty” – szydził.
„Racja jest jak d, każdy ma swoją” – stwierdził Józef Piłsudski kilka miesięcy przed śmiercią, gdy dziennikarz zaczął dopytywać go o przypadki fizycznych i psychicznych tortur, do których miało dochodzić w Berezie Kartuskiej, miejscu odosobnienia dla wrogów politycznych. „Naród wspaniały, tylko ludzie k* – rzucił marszałek przy innej okazji w odniesieniu do wszystkich Polaków. – Tylko dzięki zaiste niepojętej (…) litości boskiej ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka” – rozwinął swoją myśl.
W 1929 roku grupa posłów ujawniła finansowe nadużycia rządu. Piłsudski odpowiedział personalnym, nienawistnym atakiem. Wicemarszałkowi Sejmu Janowi Woźnickiemu zarzucił, że jest głupi jak dwuletnie dziecko i że Bóg albo zapomniał mu dać rozum, albo nawet dla przykładu pozbawił zdolności myślenia tego „durnego hebesa”. Piłsudski proponował nowe przysłowie: „głupi jak Woźnicki”. I z osobliwą, fekalną fiksacją zarzucał wicemarszałkowi, że ten zmusza ważniejszych od siebie ludzi, by lizali jego bieliznę „zafajdaną i zapoconą od wysiłku myślowego zawodowego idioty”.
Nienawiść – stan wewnętrzny człowieka
Hejt wydaje się skutecznym i łatwym środkiem realizacji celów, zwłaszcza negatywnych. Być dostrzeżonym w jakiejkolwiek dziedzinie za osiągnięcia czy wniesioną wartość – wymaga pracy i wytrwałości, a gwarancji sukcesu nie ma. Droga hejtu jest łatwiejsza. Nawet jeśli uznamy, że potrzeba do tego jakiejś formy talentu, to pracy już o wiele mniej. Sukces i złudzenie wpływu na innych przychodzi o wiele szybciej, niż gdyby chcieć je budować na drodze pozytywnej.
Wszechobecność i popularność hejtu nasuwa fundamentalne pytanie o rolę i odpowiedzialność inteligencji w społeczeństwie. A ta niestety spada, podobnie jak rozmywa się etos „inteligenta”. Dożyliśmy czasów, w których każdy, nawet przysłowiowy „wioskowy głupek” może być dostrzeżony jako „komentator” autorytetów.
Na podstawie: WPROST, NEWSWEEK Historia, Gazeta Wyborcza, Wikipedia, Gazeta Prawna